— Dobrze, nie mówmy już o tym. Ale widzisz, gdybym ja nie żył... Kiedy sądziłem, że umrę, ogarniał mnie strach na myśl, co się stanie z wami...
— Umiem szyć, umiem haftować, mogę dawać lekcje. Wszystko, byle nie tamto. Zastanów się, z jakim czołem mogłabym przyjść do jego spadkobierców z żądaniami, ja, którą oni... mają prawo uważać za winowajczynię jego śmierci. A zresztą, Janku, po co o tym w ogóle mówimy? Czujesz się zdrowy, dzięki Bogu i wszystko pójdzie jak najlepiej.
— Na pewno, kochana, na pewno — przytulił twarz do jej ręki.
— No widzisz! — rozpromieniła się. — A teraz musisz postarać się zasnąć. Już późno.
— Dobrze. Czuję się trochę senny.
— Dobranoc jedyny, dobranoc. Sen jeszcze ci sił doda.
— Dobranoc, moje szczęście.
Osłoniła lampę, owinęła się pledem i ułożyła się na sofie. Po kwadransie jednak przypomniała, że musi mu jeszcze przed nocą dać krople.
Podniosła się, odliczyła dwadzieścia kropel lekarstwa pachnącgo kreozotem, dolała wody i pochyliła się nad chorym.
— Janku — odezwała się półgłosem — trzeba wypić lekarstwo.
Nie obudził się. Delikatnie dotknęła jego ramiona i pochyliła się nad nim.
Wtedy zobaczyła, że ma otwarte oczy.
Już nie żył.
Akurat na połowie drogi między Radoliszkami a Nieskupą stał od niepamiętnych czasów młyn wodny, niegdyś własność ojców Bazylianów z klasztoru w Wickunach, przez nich założony za czasów króla Batorego, obecnie należący do Prokopa Szapiela, zwanego powszechnie z białoruska Prokopem Mielnikiem.
Ziemia w okolicy nie była zbyt bogata, ani zbyt żyzna, ot, żytnio-kartoflana i przeważnie należąca do drobniejszej szlachty i chłopów, ale żyta do przemiału Prokopowi nie brakowało, bo konkurencji żadnej w pobliżu nie miał, nie licząc wiatraka w odległej o pięć kilometrów litewskiej wiosce Bierwintach. A ten na osiemdziesiąt chat nastarczyć nie mógł, bo Litwini