— Nie ma za co.
— Z daleka jesteś?
— Z daleka, z Kalisza.
— To i w Wilnie byłeś?
— A byłem!...
— I Ostrą Bramę widziałeś?...
— Widziałem. Tam obraz Matki Boskiej, cudowny obraz.
Prokop spojrzał na syna spode łba i znowu spuścił oczy:
— Każdy wie, że tak jest — mruknął.
— A ty cudy sam widziałeś? — zagadnął Wasil.
— Widzieć, nie widziałem, ale ludzie opowiadali. O różnych cudach.
— A na przykład, zrób łaskę, opowiedz.
— Ja tam takich rzeczy nie umiem — zastanowił się gość — ale co słyszałem, jak potrafię, powtórzę.
— Powtórz, powtórz — przysunęła się doń mała Natalka.
Zaczął niechętnie mówić o matce, której bliźnięta urodziły się martwe, o kupcu, któremu towar złodzieje ukradli, o bluźniercy, któremu język usechł, żołnierzu, któremu na wojnie obie ręce urwało, a wszystkim Ostrobramska pomogła.
Skończyli właśnie jeść i kobiety zabierały się do sprzątania, ale stanęły nieruchomo, zasłuchane w słowo opowiadającego. On zaś z natury widać milczek, mówił cicho i krótko.
— Dużo i innych cudów nasłuchałem się. Wszystkiego nie spamiętam — zakończył
— Ale to przecie katolicki obraz? — zapytała Zonia.
— Katolicki.
— Intersuje mnie — odezwał się znów Wasil — czy Ona i ludziom innej wiary pomaga, na ten przykład prawosławnym?
— Tego nie wiem — wzruszył ramionami gość — ale tak myślę, że byle tylko był dobry człowiek, to każdemu pomoże.
— Byle, wiadomo, chrześcijanin — gniewnie poprawiła go matka Agata. — Nie powiesz przecie, że pomogłaby Żydowi!
— Żydowi? — odezwał się basem milczący dotychczas rudy parobek. — Na Żyda Ona jeszcze by złe zesłała i taki skutek.
Zaśmiał się głośno i klepnął się po kolanach.
Stary Prokop wstał i przeżegnał się. Było to sygnałem dla pozostałych. Kobiety wzięły się do mycia naczyń. Mężczyźni wyszli przed dom oprócz Wasila, który został przy stole. Mielnik wypalił fajeczkę, po czym przyniósł sobie kożuch, rozesłał pod klonem na trawie i położył się, by zażyć drzemki po sytnym obiedzie.
— Ja tu za robotnika służę — zagaił rozmowę rudy chłop, zwracając się do siedzącego obok przybysza. — Już szósty rok służę. Dobry młyn. A ty z fachu kim będziesz?
— Ja bez fachu. Różne roboty znam...
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —