To wyszczerzyła zęby i mówi: Tobie, mówi, Witalis, nie ja, mówi, w głowie. Tobie by Zonia, mówi, wdowa lepsza ode mnie.
Parobek zaśmiał się, splunął i dodał:
— Takie to u niej żarty. Ot, babskie sprawy.
Tymczasem i baby wyszły na powietrze. Olga z Zonią postrojone. Okazało się, że do Biernat idą na wieczorynkę. Mała Natalka pokręciła się i stanęła przy gościu:
— A ty naszego Wańkę widziałeś?
— Nie, a który to Wańka?
— To koń. On tłusty jak świnia. A jak ty nazywasz się?
— Antoni.
— A ja Natalka, a po nazwisku Szumińska. Mój ojciec majstrem w fabryce w Ludwikowie był. Ty znasz fabrykę w Ludwikowie?
— Nie, nie znam.
— Bardzo tam pięknie. Pałac ogromny. A panicz na motocyklu jeździ. I piece wielkie w hali, jeden przy drugim. Bo w nich cegła wypala się. A inne są do fajansu i do porcelany. Bardzo ciekawe. A nasze stawy widziałeś?
— Nie, nie widziałem.
— No, to chodź, pokażę tobie, gdzie można kąpać się. To tam, koło lasu. Bo tu, w dolnym niebezpiecznie. Wielkie jamy są i wiry. Dziadzio Prokop nikomu nie pozwala od czasu, jak mój wujek Albin tu załamał się na lodzie i utonął. Chodź, pójdziemy.
— Dobrze, pójdziemy — zgodził się
Natalka cienkim głosikiem zasypywała go opowiadaniami. Szli brzegiem po wąskiej, twardo wydeptanej ścieżce. Tak obeszli stawy i dotarli do lasu. Uwagę dziewczynki zwróciły grzyby:
— Boże mój — wołała — ile tu rydzów. Od piątku narosło, bo w piątek z ciotką Zonią wyzbierałyśmy wszystkie. Chcesz, zbierzemy!... Prawda, że dziś niedziela, ale jak dla zabawy coś robić, to nie grzech. Sama babcia mówiła...
Na zbieraniu rydzów między wrzosami, gęsto porastającymi zagajnik, zeszło im całe popołudnie. Odpoczywali trochę, a później o zmroku wrócili do domu. W samą porę, bo już wołali ich do wieczerzy. Matki i ciotki nie było jeszcze z tańców i Natalka musiała pomagać babce Agacie. Przynieśli cały fartuch rydzów. Żeby nie popsuły się, należało je przebrać i zalać wodą.
Po wieczerzy i uprzątnięciu wszystkiego, Prokop, a po nim i stara poszli spać do pokojów na drugą stronę sieni. Parobek Witalis wziął na ręce ich syna, kalekiego Wasila i też go zaniósł do pokojów. Sam wrócił, zza pieca wyciągnął dwa sienniki, ułożył je na ławkach pod ścianami i powiedział:
— Kładź się. Przenocujesz jako tako. Much już dzięki Bogu niewiele.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —