Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.
—  92   —

w głowie. Znam ja takich! Znam. Oczy przewraca, za rączkę łapie, wzdycha, a potem... obraza Boska! Nie napytaj na siebie nieszczęścia.

Marysia.

— Ale co też pani mówi! — śmiała się Marysia — Ani mi na myśl nie przyszło coś podobnego.
— No, no! Jego ojciec to wielki pan. Właściciel majątku i fabryki. Syna z jaką hrabianką ożeni. Zapamiętaj to sobie.
— Oczywiście. Ja też nic. Co pani sobie do niego upatrzyła? Już jeżeli do kogo z klientów — dodała żartem — robię oko, to do tego starego znachora z młyna...