Była to prawda. Marysia rzeczywiście lubiła Antoniego Kosibę. Była przede wszystkim zaciekawiona jego fachem. W miasteczku cuda o nim opowiadano. Mówili, że kogo ręką dotknie, choćby umierającego, uzdrawia, że diabłu duszę sprzedał, inni znowuż, że od Matki Boskiej Ostrobramskiej taką moc otrzymał; gadano, że darmo leczy, że nawet zna takie zioła, które dość wypić, by pokochać tego, kto je podał.
A poza tym był zawsze smutny, milczący i miał takie dobre oczy.
I zachowywał się inaczej, niż inni prości ludzie. Nie pluł na podłogę, nie klął, nie przebierał w towarze. Przychodził, zdejmował czapkę, mówił krótko, czego chce, płacił, bąknął: — Dziękuję panience. — I wychodził.
Tak było do pewnego marcowego dnia, kiedy to niespodziewanie lunął deszcz. Znachor właśnie był w sklepie, kiedy lunęło na dobre.
Spojrzał przez okno i zapytał:
— Chyba panienka pozwoli mi tu zostać, póki deszcz nie przejdzie...
— Ależ proszę pana. Oczywiście. Niech pan usiądzie
Wybiegła zza lady i podsunęła mu krzesło.
— Któż by na taki deszcz — dodała — A panu to nawet daleko. Suchej nitki na panu nie zostałoby, nim doszedłby pan do młyna.
Wówczas uśmiechnął się.
— To panienka wie, że ja z młyna?
— Wiem — kiwnęła głową. — Pan jest znachorem. Przecie tu wszyscy pana znają. Ale pan chyba nie z tych stron pochodzi, bo pan ma inny sposób mówienia, inny akcent.
— Jestem z daleka, z Królestwa.
— Moja mamusia też pochodziła z Królestwa.
— Pani Szkopkowa?
— Nie, moja mamusia.
— To pani nie jest córką właścicielki sklepu?
— Nie. Pracuję tu.
— A mamusia gdzie?
— Umarła. Przed czterema laty... na gruźlicę.
W jej oczach zjawiły się łzy, a po chwili dodała:
— Gdyby pan wówczas był w naszej okolicy, może by pan ją wyleczył... Biedna mamusia. Nie takiego losu spodziewała się dla mnie. Ale niech pan nie myśli, że ja narzekam. O nie! Pani Szkopkowa jest dla mnie bardzo dobra. I ostatecznie niczego mi nie brakuje... Chyba książek i... fortepianu.
— Ojciec był leśniczym w dobrach księżnej Dubancew. W puszczy Ordynieckiej. Ach jak tam było pięknie! Ojciec tam umarł. Byłam wtedy małą dziewczynką... Zostałyśmy z mamą same.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —