Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.
—  94   —

Biedna mamusia musiała bardzo ciężko pracować. Zarabiała szyciem, lekcjami muzyki...

Matka Marysi.

Najpierw mieszkałyśmy w Brasławiu, później w Święcianach, a pod koniec tutaj, w Radoliszkach. Tu mamusia umarła i ja zostałam samiutka jedna na świecie. Zaopiekował się mną poprzedni ksiądz proboszcz, a gdy wyjeżdżał na inną parafię, opiekę przekazał pani Szkopkowej. Nie brak dobrych ludzi na świecie. Ale zawsze ciężko jest nie mieć nikogo naprawdę bliskiego.
Znachor pokiwał głową:
— I ja to wiem.
— Pan też nie ma rodziny?
— Też.
— Nikogo?
— Nikogo.
— A pan przynajmniej ma to, że ludzie pana kochają, bo pan ich ratuje. To musi dawać dużą satysfakcję, pomaganie bliźnim, usuwanie ich cierpień. Człowiek wówczas czuje się naprawdę potrzebnym, pożytecznym. Niech się pan ze mnie nie śmieje, ale od dzieciństwa marzyłam, że kiedyś zostanę lekarką. Gdyby mamusia żyła... Byłam już przygotowana do egzaminu do szóstej klasy i miałam jechać do gimnazjum do Wilna.
Uśmiechnęła się smutno i machnęła ręką:
— Ach, co tam!
— To panienka jest wykształcona?...