Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—  95   —

— Chciałabym nią być. Ale teraz już za późno. Dziękuję Bogu i za to, że dał mi przynajmniej chleb.
Na ladzie była rozłożona jakaś kobieca robótka: serwetka w barwne kwiatki. Dziewczyna sięgnęła po nią i zaczęła haftować.
— A nawet na sukienki i na różne fatałaszki mogę zarobić. Widzi pan, haftuję. To dla pani Hermanowiczowej z Piasków.
— Ładnie pani haftuje.
— Mamusia mnie nauczyła.
Gawędzili sobie jeszcze z pół godziny. Gdy deszcz ustał, znachor pożegnał się i poszedł. Od tego dnia jednak coraz częściej chodził do sklepiku Szkopkowej i przesiadywał tam przy rozmowie dłużej. Pannę Marysię bardzo polubił. Samo patrzenie na nią, na jej żywą twarzyczkę, na jej delikatne ręce, na jasne, gładko zaczesane włosy, sprawiało mu wielką przyjemność. Głos miała jasny i dźwięczny, jej duże, niebieskie oczy patrzyły serdecznie, a przy tym odczuwał wyraźnie, że i ona go lubi.
Pracy w młynie, jak zwykle na przednówku było mało. Zaczęły się wiosenne roboty w polu, ludzie na chorowanie i na leczenie się nie mieli czasu. Tedy i pacjenci nie najeżdżali już tak masowo. Toteż Antoni co drugi, co trzeci dzień, chodził do miasteczka. Nie prosił już nikogo o załatwienie dlań zakupów, co oczywiście zwróciło uwagę rodziny Prokopa Mielnika.
— Coś ciebie ciągnie do Radoliszek — z przekąsem mówiła Zonia.
— Co ma ciągnąć — żartował Wasil — On pewno tam do baby chodzi.
— Idźże ty, mądry — mruczał Antoni niechętnie.
Że jednak na wsi nic ukryć się nie zdoła, wkrótce tedy wszyscy wiedzieli, że Antoni wciąż przesiaduje w sklepie pani Szkopkowej.
— No, cóż — wzruszył ramionami Prokop, gdy mu Zonia to powiedziała — rzecz męska. Szkopkowa jest baba jak się patrzy. Nie stara jeszcze i pieniądze ma. I kupcowa. A ty co nos wsadzasz, gdzie cię nie proszą.
Pewnego dnia do młyna zajechał wędrowny handlarz. Rozpakował toboły, a cała rodzina zebrała się nad ich zawartością w podziwie. Czego tam nie było! I płótno cieniutkie, fabryczne, i perkale kolorowe, i torebki skórzane, miejskie, i bransoletki, i paciorki różne. Całe bogactwo.
Kobiety piszcząc i dysząc z zachwytu oglądały wszystko, przymierzały, macały. I targowały się zawzięcie, a targ był tym trudniejszy, że handlarz nie tylko pieniędzmi zapłatę brał, ale tak samo lnem, wełną, suszonymi grzybami, czy miodem.
Antoni przyglądał się temu z daleka gdy jednak baby uspokoiły się wreszcie, zajrzał i on do tobołów. Niedługo w nich się grzebał. Wybrał kupon surowego jedwabiu na suknię i srebrną