szeroką bransoletkę z powprawianymi zielonymi szkiełkami. Dużo motków lnu i tęgi wańtuch wełny musiał dać za to handlarzowi.
Zonia aż wypieków dostała, patrząc na to, co kupował znachor. Nie wątpiła, że to dla niej. Natomiast Olga przekonana była, że Antoni kupił to dla małej Natalki.
Myliły się jednak obie. Znachor nazajutrz koło południa wyruszył do miasteczka z zawiniątkiem pod pachą. Obie widziały go przez okno i Zonia, jako bardziej zapalczywa, zaczęła kląć:
— Dla tej starej ropuchy, dla tej krowy! A żeby on nogi połamał!
Tymczasem Antoni cały i zdrów dotarł do miasteczka. Ponieważ w sklepie, co stwierdził zajrzawszy przez okno, była jakaś pani, zaczekał aż wyszła i dopiero wszedł. Panna Marysia powitała go, jak zwykle, serdecznie:
— Śliczna pogoda, stryjciu! Ciepło, jakby to już było lato.
Nazywała go stryjciem, nie wiadomo dlaczego. Tak jakoś jej to przyszło do głowy. Inne młode dziewczęta w okolicy bały się Antoniego, ona zaś nie odczuwała żadnego strachu. Przeciwnie, wierzyła w jego dobroć i z oburzeniem protestowała, ilekroć ktoś dawał do zrozumienia, że znachor z młyna ma na usługach diabła.
— Kto ze złym duchem ma do czynienia — mówiła — ten krzywdzi ludzi i żyje nieuczciwie. A o nim nikt nic niedobrego powiedzieć nie może.
Nie ma żadnych przyczyn, dla których jedna istota ludzka do drugiej odczuwa sympatię. Przychodzi to skądś, z powietrza, czy z wewnątrz. I Marysia nie wiedziała, dlaczego polubiła znachora. Dość, że cieszyła się, ilekroć zajrzał do sklepu. Tego dnia zaś cieszyła się tym bardziej, że miała doń prośbę.
— Jak to dobrze, że stryjcio Antoni przyszedł — mówiła uśmiechnięta — Chcę stryjcia naciągnąć...
— Jak to naciągnąć, panienko?
— A proszę mi obierać, że stryjcio spełni, gdy o coś poproszę.
Pogładził brodę i spojrzał jej w oczy:
— Wszystko, co będę mógł.
— To bardzo dziękuję! Tu na Kościelnej mieszka pewna staruszka. Bardzo biedna. Otóż w ostatnich czasach nogi jej tak obrzękły, że wcale chodzić nie może. Błagała mię, żeby stryjcia poprosić, by do niej wstąpił i rady udzielił.
— Niech tam — uśmiechnął się — Pójdę do niej, choć ja po domach nie chodzę. Ale nie ma nic darmo.
— Ona jest bardzo uboga — zaczęła nieco zmieszana Marysia.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —