— Nie o nią mi chodzi — przerwał — ale w nagrodę panienka musi zrobić przyjemność i wziąć ten podarunek.
Mówiąc to położył na ladzie paczkę.
— Cóż to jest? — zdziwiła się.
— Niech panienka zobaczy. Niewiele to, ale panience się przyda.
Rozwinęła paczkę i zaczerwieniła się.
— Materiał... I bransoletka...
— Proszę nosić, panienko, na zdrowie i na ozdobę.
Potrząsnęła głową:
— Ja tego przyjąć nie mogę. Nie, nie! Z jakiej racji?... Dlaczego pan mi takie prezenty robi!
— Odmówi panienka? — zapytał cicho.
— No, jakże ja mogę od pana!... I za co?
— Zrób łaskę, panienko. Weź. Tobie sukienka i te tam błyskotki przydadzą się, a dla mnie to wielka radość. Ot, jakbym ci kawałek serca dawał. Nie wolno odepchnąć. To z wdzięczności za to, że odkąd tu do panienki przychodzę, lżej mi jakoś.
— Ale to musiało drogo kosztować!
— Co tam kosztowało — machnął ręką — Panienka przecie wie, że ja dla siebie nic nie potrzebuję... to jest... tak dotychczas myślałem, że nic nie potrzebuję, a okazało się, że i ja mam swoje fanaberie, zachcianki.... Ot, wymyśliłem sobie, że trzeba mieć kogoś na świecie, jakąś dobrą duszyczkę, o której jak się wspomni, to lżej człowiekowi żyć na świecie. Starzeję się już. A na starość przychodzi tęsknota do ciepła. Polubiłem szczerze panienkę. No weź! Nieważny to podarunek, ale z serca. Weź! Samotna jesteś i ja samotny, a moja samotność gorsza, bom stary. Pozwolisz, panienko, choć tam od czasu do czasu okazać, że ci dobrze życzę.
Dziewczyna była wzruszona. Wyciągnęła doń ręce i ścisnęła mocno jego wielkie spracowane dłonie.
— Dziękuję, bardzo dziękuję, stryjciu Antoni. Nie zasłużyłam na to, ale dziękuję.
Wieczorem po powrocie do domu pokazała pani Szkopkowej otrzymane prezenty.
— Jaki on dobry, proszę pani, — mówiła — Cóż ja dla niego jestem, obca dziewczyna. Aż wstydziłam się przyjąć, ale wiedziałam, że zmartwiłabym go bardzo odmową.
— Popatrz, popatrz — kręciła głową pani Szkopkowa — Uważaj, żeby z tego twoja przepowiednia nie sprawdziła się.
Jaka przepowiednia?
— A że on się z tobą ożeni.
Marysia wybuchnęła śmiechem:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —