Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—  116   —

— Przede wszystkim opanować się — mruknął do siebie z taką intonacją, jakiej używał do poskramiania nerwowych pacjentów.
Wyjął papierosa, uważnie go zapalił. Stwerdził, że tytoń jest zbytnio wyschnięty, że dziś mniej wypalił papierosów niż zwykle i że należałoby ograniczyć się w ogóle do dwudziestu sztuk dziennie. Te proste czynności i uboczne refleksje przyczyniły się do przywrócenia mu równowagi, a skutek był natychmiastowy: oto przypomniał sobie szczegół niezmiernie ważny, szczegół, którego dotychczas nie brał w rachubę, a który z gruntu zmieniał sytuację. Przecie znachor Kosiba podczas rozprawy uśmiechał się doń, najwyraźniej uśmiechał się!
— Przyglądał się mi, jak komuś dobrze znajomemu, którego nie daje się rozpoznać. I nie ukrywał bynajmniej tego, że usiłuje mnie poznać!... Cóż to może oznaczać?
Mogło oznaczać tylko jedno: profesor Wilczur nie obawiał się, że zostanie odkryty pod przebraniem znachora. Profesor Wilczur nie obawiał się! Dleczego tedy nie przerwał procesu prostym oświadczeniem, że jest Wilczurem? — Na to zaś również jedna tylko mogła być odpowiedź:
— On nie wie sam, kim jest..
Pod wpływem tego odkrycia, Dobraniecki zerwał się na równe nogi:
— Amnezja. Utrata pamięci. Boże! On przez tyle lat błąkał się... Spadł do poziomu prostego wyrobnika... Utrata pamięci.
Profesor Dobraniecki wiedział doskonale, co należy uczynić, by nieszczęśliwego uleczyć. Wystarczyło po prostu powiedzieć mu kim jest, przypomnieć kilka szczegółów, pokazać jakiś znany mu przedmiot.
Oczywiście, może nastąpić wskutek tego poważny wstrząs psychiczny. Lecz choćby wstrząs taki był najsilniejszy, nie może być niebezpieczny.
Po paru godzinach, czy po kilku dniach, Wilczur odzyska pełną świadomość...
— A co wtedy?...
I tu przed oczami Dobranieckiego wyraźnie zarysowała się kolejność nieuniknionych skutków. Więc przede wszystkim wiadomość o całej tej tragedii i o jej szczęśliwym finale rozbrzmi po całym kraju. Profesor Wilczur wróci do stolicy. Wróci do swojej willi, do swego majątku, do swojej lecznicy, wróci do swoich praw, do swoich stanowisk, do swojej przodującej pozycji w świecie lekarskim. Wróci jeszcze sławniejszy, jeszcze bardziej uwielbiany, jeszcze znakomitszy, bo otoczony aureolą znachora-cudotwórcy, który potrafił być równie genialnym chirurgiem bez sal operacyjnych, bez sztabu asystentów, bez narzędzi...
— Wróci... a co wtedy, ze mną się stanie?...