— To ja jestem... zaręczona?...
— Tak, kochanie, jesteś moją narzeczoną.
— Narzeczoną... — powtórzyła i ze smutkiem dodała: — Ale ja jeszcze żadnego pierścionka dać nie mogę... Nie mam. Ostatni, mamusiny, został sprzedany na... koszty pogrzebu. Też był z szafirami i mama bardzo go kochała, chociaż był tani, o wiele skromniejszy od tego.
W jej oczach zakręciły się łzy.
— Nie myśl o rzeczach smutnych — powiedział. — A mnie i bez zaręczynowego pierścionka nie uda się zapomnieć, że jestem już niewolnikiem, najszczęśliwszym niewolnikiem, który wcale nie pragnie wyzwolenia.
— Boże! Boże! — szepnęła. — W głowie mi się kręci. Wszystko przyszło tak nagle...
Zaśmiał się:
— Oj, chyba nie nagle. Znamy się przecie od dwóch lat.
— Tak, ale czyż mogłam przypuszczać, że się to w taki sposób skończy!
— Kończy się w najlepszy sposób, jaki można wymyślić.
— Wprost nie mogę przekonać siebie, że to nie sen, że to rzeczywistość. I... doprawdy... boję się...
— Czego boisz się, Marysieńko?
— Że... czy ja wiem, że wszystko to rozwieje się, zniknie, że coś nas rozdzieli.
Wziął ją za rękę:
— Oczywiście, najdroższy mój skarbie, należy zachować jak nawiększą ostrożność, należy uniemożliwić jakiekolwiek intrygi i podobne rzeczy. Dlatego musimy zachować ścisłą tajemnicę. Nikt, ale to absolutnie nikt, nie powinien dowiedzieć się o naszych zaręczynach. Ułożyłem już sobie pewien plan. Gdy doprowadzę do urzeczywistnienia tego planu, szast-prast, bierzemy ślub. Klamka zapadnie i chociażby na głowie stawali, już nic nie wskórają. Tylko pamiętaj: milczenie!
Marysia zaśmiała się:
— I tak nie powiedziałabym nikomu. Wyśmieliby, nikt by nie uwierzył. A zresztą, czy pan sądzi, panie Leszku, że ja mam komu zwierzać się?... Może jednemu stryjciowi Antoniemu...
— Temu znachorowi z młyna?... Nie, jemu też nic nie mów. Dobrze?
— Obiecuję święcie.
I Marysia obietnicy dotrzymała. Dotrzymała, chociaż jeszcze tego samego dnia wyjawienie prawdy mogło uwolnić ją od wielu przykrości.
Przykrości te zaczęły się od przyjścia do sklepu pani Szkopkowej. Kobiecina, z natury poczciwa uległa widocznie nastrojowi, jaki opanował Radoliszki. Zastawszy w sklepie pana
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —