Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—  13   —

i ciężka śmierć, a po śmierci wieczne potępienie!... Jak własnego rozumu jeszcze nie masz, to słuchaj mnie, starej! Co ty sobie myślisz, że ja ot tak sobie ozorem trzepię? Dla własnej przyjemności?... Niech psy taką przyjemność mają. Mnie serce się kraje, jakby kto nożem w nie dźgał.
Przylatuje do mnie taka jędza Kropidłowska i już na mnie, że czy ja to oczu nie mam, czy ja nie widzę, że ten, jak go tam, motocykiel znowu pod sklepem stoi?... Że cóż to ja tak wydaję swoją wychowankę na rozpustę i obrazę boską?... To jej mówię: — Moja pani Kropidłowska kochana, nie pani, za przeproszeniem, zafajdany interes, co i jak! Ale jeżeli pani chcesz prawdę wiedzieć, to ciasto, widzisz pani, rośnie, przez makutrę, przez wierzch się przewala, a ja mam do sklepu lecieć?... To ona mi na to: — Patrzaj pani, pani Szkopek szanowna, żeby ci ciasto nie przerosło, bo może ci tymczasem wychowanica przerośnie w wiadomym miejscu!... To jak to posłyszałam, myślałam, że krew mnie zaleje! Że to przez ciebie! Że za moją życzliwość, za moje serce, tak mi się wypłacasz... Że byle łachudra mi w oczy tobą świeci... Na stare lata...
Pani Szkopkowa rozrzewniła się i zachlipała.
Marysia wzięła jej rękę i chciała pocałować, lecz kobiecina, widać, była nie na żarty zła, bo wyrwała rękę i zawołała:
— Tu przeprosiny nic nie pomogą!
— Proszę pani, a za cóż ja mam przepraszać? — odważyła się Marychna.
— Za... za co?... — aż zatknęło panią Szkopkową.
— No, tak. Ludzie, czy i taka pani Kropidłowska, w każdej rzeczy dopatrują się czegoś złego. A tu złego nic nie ma. Pani bardzo niesprawiedliwie osądza pana Czyńskiego. On żadnych takich zamiarów nie żywi. To jest bardzo szlachetny i bardzo uczciwy człowiek.
— Z kieszeni nikomu nie wyciągnie — gniewnie przerwała pani Szkopkowa — ale jak o dziewczynę chodzi, to każdy mężczyzna jednaka świnia.
— Właśnie, że wcale nie. Inni może. Nie wiem, ale on nie taki.
— Mleko masz jeszcze pod nosem, ot co! A ja ci mówię: Wypraszaj panicza za drzwi, jeżeli ci dobre imię miłe. Dobre imię i moja opieka — dodała z naciskiem.
— Jakże ja mam go wypraszać? Mam mu powiedzieć, że nie życzę sobie, by on do sklepu przychodził?
— To właśnie.
— On wówczas ma prawo odpowiedzieć mi, że to nie mój sklep, że do sklepu każdy ma wstęp.
— Wstęp, ale nie miejsce na pogawędki.
— Chyba, że mu powiem, że to pani sobie nie życzy.