Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.
—  19   —

— Muszę się przyznać, że speszył mnie trochę, chociaż na taką receptę przecie nie zasłużyłem.
— Ale on o tym nie wie — zauważyła.
— Właśnie. Diabelnie mnie kręciło, by mu wygarnąć prawdę. W ogóle męczy mnie ta tajemnica. Najchętniej roztrąbiłbym wszystkim o naszych zaręczynach. Ale jeszcze nie wolno mi. Nie wolno. Pośpiech mocno pokrzyżowałby moje plany.
Toteż starał się teraz nie tylko w Ludwikowie, lecz nawet w Radoliszkach, nie zwracać niczyjej uwagi swymi wizytami. Czasami motocykl zostawiał przed karczmą lub na podwórku u Glazera, handlarza koni, a do sklepu przychodził piechotą. Zawsze nie tak rzucało się to w oczy.
Widocznie i do Ludwikowa nie docierały nowe plotki, gdyż rodzice nie wspominali o niczym, przeciwnie, przyglądali się życzliwie pracy syna w fabryce. Do decydującej rozmowy nie wracali, nie zaczynał jej też Leszek, w obawie, że w jego niecierpliwości gotowi dopatrzyć się szczególniejszych pobudek.
Pewnego piątku spotkał się znowu ze znachorem Kosibą. Tym razem w sklepie. Stary rozmawiał z Marysią i gdy Leszek wchodził, na jego brodatej, wielkiej twarzy zostały jeszcze resztki uśmiechu. Widocznie był dobrze usposobiony i Leszek postanowił skorzystać z tej sposobności, by przeprowadzić swój zamierzony eksperyment. Przywitał się z niefrasobliwą życzliwością i od niechcenia zapytał:
— Pan z Królestwa pochodzi i nie tęskno panu za swoimi stronami?
— Nikogo tam nie zostawiłem, to i nie tęskno.
— To dziwne. Ja jestem jeszcze zbyt młody i nie mam doświadczenia, ale od starszych słyszałem, że na obczyźnie męczyła ich nostalgia. Pan jej nie odczuwa?
— Czego? — zamrugał powiekami znachor.
— Nostalgii — swobodnie powtórzył Leszek.
— Nie — potrząsnął głową. — Toż ta sama ziemia, nie obczyzna.
Leszek nie był jeszcze pewien i zauważył:
— No tak, ale ludzie inni, inne obyczaje. Zawsze to nie łatwo zaaklimatyzować się.
Znachor wzruszył ramionami:
— Wędrowałem po całym państwie. Wszędzie mi dom i nigdzie.
I to nie zadowoliło Leszka. Znachor mógł sensu nieznanego słowa domyślić się z całego zdania. Należało pytanie zbudować precyzyjniej.
— I tu ludzie dla pana życzliwi — powiedział. — Nieraz to słyszałem. Ma pan dużą frekwencję?
Kosiba kiwnął głową: