— Powiedz, Marysieńko, czy uważasz mnie za bezkrytycznego i naiwnego głupca?
— Ale cóż znowu! — zaprotestowała
— Czy sądzisz, że swoimi wymaganiami stoję znacznie niżej od moich krewnych i znajomych?.. Bo z tego co mówisz, może tak wyglądać. Ja, ostateczny głupiec, biorę ciebie za żonę, dopatrując się w tobie zalet, których nie masz, a dopiero oni obejrzawszy cię odkryją, że się myliłem.
— Nie, Leszku — zaprzeczała pojednawczo. — Ty patrzysz na moje braki pobłażliwie, bo mnie kochasz.
— Więc i oni cię pokochają.
— Daj to, Boże.
— A twoje braki są w ogóle urojeniem. Życzyłbym wszystkim pannom, by wyglądały tak rasowo, jak ty, by miały tyle wrodzonej inteligencji i tyle delikatności uczuć. Jeżeli zaś chodzi o obycie, o kulturę towarzyską, jestem przekonany, że przyswoisz ją sobie bez najmniejszego trudu, kształcić się zaś będziesz mogła, ile ci się podoba. Byle nie za wiele, bo nie chciałbym mieć żony o wiele mądrzejszej ode mnie.
— Tego nie obawiaj się — zaśmiała się.
— A właśnie tego boję się najbardziej — zrobił poważną minę. — Czy ty wiesz, kiedy przekonałem się, że moja Marysieńka jest mądraskiem?
— Nie wiem.
— Wtedy, gdy o wszystkich miasteczkowych awanturach nie powiedziałaś mi ani słowa. Przecie mogłem podejrzywać, że ów Sobek, który stanął w twojej obronie, miał do tego jakieś prawa. Ale ty pomyślałaś słusznie: Nie będę się przed Leszkiem tłumaczyć, bo jeżeli zdobył się na takie ohydne podejrzenia, to nie wart jest nawet wyjaśnień.
Marysia nie przypomniała sobie, by wówczas tak rozumowała, lecz nie zaprzeczyła.
— Nie chciałam tylko wciągać cię w te przykre sprawy — powiedziała.
— To znowuż źle. Kogoż masz mieć za obrońcę, jeżeli nie mnie?
Zamyślił się i dodał:
— Swoją drogą muszę jednak któregoś dnia wstąpić na pocztę i uścisnąć rękę temu Sobkowi. To bezczelność wprawdzie, że ośmiela się on cię kochać, ale postąpił jak uczciwy mężczyzna.
Słońce zniżyło się już znacznie. Zwykle o tej porze zabierali się do powrotu, dziś jednak mieli jeszcze wiele rzeczy do omówienia. Ułożyli, że Marysia nazajutrz zakomunikuje pani Szkopkowej o swoich zaręczynach i o tym, że już dłużej nie będzie u niej pracować w sklepie.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —