rozpłaszczając nosy o szyby, ludzie uporczywie przyglądają się jego rozpaczliwym wysiłkom.
Piały już pierwsze koguty, gdy skończył i zaszył ranę. Teraz przeżegnał się znowu i przyłożył ucho do klatki piersiowej: nie mógł jednak nic dosłyszeć.
— Zastrzyki — błysnęła mu myśl.
Łatwo znalazł w walizce pudełko z ampułkami i strzykawkę.
— To to samo, co doktór zastrzykiwał — stwierdził.
Po nowym zastrzyku serce zaczęło poruszać się już dosłyszalnie.
Wówczas Antoni Kosiba opadł ciężko na ławkę, podparł głowę rękami i zaszlochał.
Siedział tak nieruchomo może godzinę, może dłużej, doszczętnie wyczerpany, półprzytomny. Potem wstał, by sprawdzić, czy serce Marysi bije. Ledwie wyczuwalne tętno nie wzmocniło się, lecz i nie słabło.
Powłócząc nogami znachor zebrał narzędzia, umył je, ułożył w walizce i po krótkim namyśle zaniósł walizkę do stodoły, w kącie odgarnął siano i wsunął jak najgłębiej. Tu była bezpieczna. Nie znajdą jej, nie odbiorą. A on, posiadając ten skarb, o ileż łatwiej, o ileż lepiej i prędzej będzie mógł przeprowadzać operacje nawet tak trudne, jak obecna.
— Jak ją doktor nazwał? — zastanowił się — Trepanacja czaszki... Tak, trepanacja... To jasne. Znam przecie to słowo. Że mi jakoś dziwnie wyleciało z pamięci...
Wrócił do izby, zbadał puls Marysi, zgasił światło i ułożył się w pobliżu do snu, by móc być w pogotowiu na każde poruszenie się rannej. Nie przewidywał zresztą takich możliwości.
Świeciło już słońce, gdy obudził się. Dobijano się do drzwi. Wyszedł i zobaczył komendanta posterunku z Radoliszek, przodownika Ziomka. Obok stał Mielnik i Wasil.
— Jak tam ta dziewczyna, panie Kosiba? — zapytał przodownik — Żyje jeszcze?
— Żyje, panie przodowniku, ale Bóg jeden wie, czy wyżyje.
— Muszę zajrzeć do niej.
Weszli do izby. Policjant przyglądał się przez chwilę nieprzytomnej i skonstatował:
— O przesłuchaniu nie może być mowy. Ale od was wszystkich muszę mieć zeznania. Hm... Doktór Pawlicki zapowiedział, że powróci dziś wieczór i wystawi świadectwo zgonu. Myślał, że ona już wczoraj...
— To doktór wyjechał? — zapytał znachor.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —