Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
—  45   —

na nic zabiegi, na nic czuwanie. Widział, jak z jego rąk wymyka się to młode życie, życie jedynej na świecie istoty, dla której bez wahania gotów byłby oddać własne.
Trzeciego dnia uprosił Wasila, by pojechał do miasteczka po lekarza.
— Może on coś pomoże — mówił.
Wasil pojechał i wrócił z niczym. Okazało się, że doktór zatrzymał się w Wilnie na dłużej i że pewnie nieprędko powróci, bo ma odwieźć młodego pana Czyńskiego aż za granicę.
Wieczorem Antoni Kosiba posłał do Pieczek po tamtejszego owczarza. Nie wierzył absolutnie w skuteczność jego „zamawiań“, ale tonący brzytwy się chwyta.
Owczarz przyszedł, pomimo zawodowej niechęci do konkurenta. Widział w tym swoje wielkie zwycięstwo. Popatrzył na umierającą, dotknął jej ręki, potem podniósł jedną powiekę, drugą, odciągnął dolną wargę, przyglądając się uważnie wewnętrznej stronie, nieznacznie uśmiechnął się i zaczął coś mruczeć pod nosem, trzymając jednocześnie ręce nad jej głową.
Jego starcze, sękate palce, pomału kurczyły się, jakby coś zbierał, potem przesuwały się aż do stóp i tu otwierały się znowu, wykonując ruch strzepywania czegoś niewidzialnego. Powtórzył to siedem razy, mrucząc nieustannie swoje zaklęcia, w których tylko końcowe słowa wymawiał głośniej:
—...na szyrokoju reku, na czużuju staranu, pod żarkoje sonce, pod ciomnuju ćmu, pod miesiacznyj swiet, na trysta let, won za okonce!
Przy ostatnich słowach, raptownie skoczył do okna, otworzył je i wystawił przez nie ręce, komenderując:
— Prędzej polejcie mi je wodą z drewnianego wiadra.
Ktoś z obecnych spełnił to polecenie. Wtedy owczarz zgarnął na pokrywkę trochę rozżarzonych węgli z pieca, przysypał je garścią ziół, wydobytych z parcianego worka, który miał zawieszony przez ramię, i zaczął powoli chodzić do każdego kąta izby. W kącie przystawał, dmuchał w węgle póty, póki z ziół nie wznosił się kłąb dymu, odmawiał Ojczenasz i wracał do wezgłowia umierającej, by znowu iść do następnego kąta.
Cała ta ceremonia trwała około godziny. Wreszcie owczarz zbliżył się do Marysi, znowu zajrzał pod powieki i kiwnął głową:
— Będzie żyć — powiedział z przekonaniem. — „Zamówiłem“ śmierć. Ale śmierć jest silna. Ona i największego zamawiania nie posłucha. Jak już gdzie uparła się, to bez zdobyczy, pustymi rękami nie odejdzie. Dlatego wybierzcie kurę i o samej północy tu pod oknem zarżnijcie. Czy ta chora to panienka czyli też mężatka?
— Panienka — odpowiedział Kosiba.
— To trzeba białą kurę. Macie białą kurę?
— Jest — kiwnęła głową Olga, poważnie przejęta.