Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.
—  50   —

Takie też argumenty wytoczył nazajutrz rano na posterunku policyjnym, wobec przodownika Ziomka, żądając wszczęcia dochodzenia, przeprowadzenia rewizji i aresztowania znachora pod dwoma zarzutami: kradzieży i bezprawnej praktyki lekarskiej.
Przodownik Ziomek wysłuchał oskarżenia z uwagą i powiedział:
— Moim obowiązkiem jest zapisać do protokółu zameldowanie pana doktora. Pan doktór, ja sam tak sądzę, ma rację. Zabrać walizkę z narzędziami mógł tylko Kosiba. Pewnie, że nie ma on prawa praktyki lekarskiej i za to powinien być pociągnięty do odpowiedzialności. Ale z drugiej strony, jeżeli sam pan doktór mówi, że bez pańskich narzędzi on nic by tu nie wskórał, a przy ich pomocy uratował życie ludzkie, uratował, chociaż mu nie było wolno, to czy za to chce pan zniszczyć człowieka?..
Lekarz zmarszczył brwi:
— Panie komendancie! Nie wiem, czy pan, jako funkcjonariusz policji, jest powołany do osądzania przestępstw. Ja jako obywatel wiem, że to należy do sądów. Kwalifikowanie złej czy dobrej woli przestępcy nie leży w naszej kompetencji. Dlatego, składając doniesienie, mam prawo oczekiwać, że nada mu pan bieg zgodny z procedurą. Żądam przeprowadzenia rewizji i aresztowania złodzieja.
Policjant skinął głową:
— Dobrze, panie doktorze, zrobię to, nakazuje mi obowiązek służbowy.
— Czy ja, jako poszkodowany, mam możność asystowania przy rewizji?
— Oczywiście — sucho odpowiedział Ziomek.
— A kiedy zamierza pan komendant to zrobić?
Ziomek spojrzał na zegarek:
Natychmiast. Nie chcę być przez kogokolwiek pomówiony o opieszałość.
— Teraz mam obiad — zauważył lekarz. — Może pojedziemy do młyna za jakie dwie godzinki?
— Nie, panie doktorze. Rewizja będzie przeprowadzona zaraz. Jeżeli pan chce być przy niej obecny...
— Trudno, pojadę z panem.
Ziomek wezwał jednego z dwóch swoich podkomendnych i kazał mu wyszukać furmankę.
W młynie nie spodziewano się wcale przyjazdu jakichś gości. Życie tu płynęło dawnym trybem, z tą jeno różnicą, że Antoni Kosiba prawie wcale nie przychodził teraz do młynarskiej roboty i że chorych mniej przyjmował niż dawniej, a i tych załatwiał na dworze lub w dnie słotne w sionce, nie wpuszczając do izby.