Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
—  62   —

Marysia rozpłakała się. Właśnie tego dnia wstała z łóżka, chociaż kaszel jeszcze ją męczył.
— Co robić, panie Mielnik, co robić? — zwróciła się do Prokopa.
— A ja skądże wiedzieć mogę?...
— Trzeba jechać do Wilna, żeby mu jaką pomoc obmyślić.
— Jakaż tu pomoc? Więzienia nie rozwalisz.
Wasil odezwał się rozsądnie:
— Ja pannie Marysi powiem: żadnej tu pomocy być nie może, ale jak będzie apelacja, to wtedy. Pewno ten adwokat kiepski. Od adwokatów dużo zależy... Innego znaczy się trzeba. Trzeba dowiedzieć się, jaki tam jest w mieście najważniejszy i do niego.
Radę Wasila wszyscy pochwalili.
— A kiedy może być apelacja?
— To nieprędko — powiedział jeden z chłopów. — Jak ja miałem sprawę za te chojaki z Wickuńskiego lasu, to apelacja przyszła w cztery miesiące.
— To i tak szparko! — zauważył inny. — Czasem do roku trzeba czekać.
Całą noc Marysia przepłakała, nazajutrz zaś zapakowała tobołek. Włożyła tam bieliznę stryjcia Antoniego, półkożuszek, cały zapas tytoniu, co było kiełbas i słoniny.
Właśnie przy tym pakowaniu zastała ją Zonia.
— Co to? — zapytała. — Posyłkę dla Antoniego szykujesz?
— Tak.
— A przez kogo poślesz?
— Będę pytać. Przecie często się zdarza, że zajeżdża tu kto, co do Wilna się wybiera.
Zonia zamyśliła się, a po chwili wyciągnęła chusteczkę, rozwiązała węzeł i wydobyła dwie monety pięciozłotowe:
— Masz, to i te pieniądze jemu poślij.
— Jakaś ty dobra, Zoniu! — powiedziała Marysia.
Ale Zonia nastroszyła się:
— Dla jednych dobra, dla drugch niedobra. Jemu daję, nie tobie!
Marysia od dawna zauważyła, że u Zoni nie cieszy się specjalnymi łaskami. Powiedziała pojednawczo:
— Więc dziękuję ci za niego.
Zonia wzruszyła ramionami:
— Ty jemu taki swat, czy brat, jak i ja. Co masz za niego dziękować. On sam podziękuje, jak wróci. I za to i za to, że tu koło jego dobytku będę chodziła, że mu tu wszystkiego dopilnuję, żeby nie zmarniało.
— Po cóż, Zoniu, masz się tym zajmować?
— A kto ma się zajmować?
— Ja.