go w więzieniu... Naradzą się, co począć... Tak, to najważniejsze, to przecie teraz jedyne. Cóż jej innego pozostało?...
Z trudem odszukała boczną drogę do młyna. Śnieg padał tak gęsto, że gdyby nie szum wody na kole i nie prychanie koni pod młynem, nie dostrzegłaby go wcale. Światła zobaczyła dopiero z bliska i zdziwiła się: w oknach przybudówki też było jasno.
— To chyba Natalka przyszła tu odrabiać lekcje — pomyślała Marysia.
Otrzepała w sionce buciki ze śniegu, otworzyła drzwi i stanęła jak wryta.
Izba nagle zawirowała przed jej oczyma, serce uderzyło gwałtownie, z ust wyrwał się cichy okrzyk i — straciła przytomność.
W sanatorium doktora du Chateau w Arcachon we Francji zwykle z początkiem grudnia zaczynał się zimowy sezon i masowy napływ paryskich artretyków. Toteż, gdy w połowie grudnia przybył pan Stanisław Czyński i oznajmił doktorowi, że chce zabrać syna do kraju, lekarz nie sprzeciwiał się wcale.