— To inna kwestia.
— Dla jego dobra. Chciałam, by ten romans wywietrzał mu z głowy.
Pan Czyński niecierpliwie poruszył się w fotelu.
— Czy możesz to jeszcze teraz nazywać romansem?... Teraz po przeczytaniu tego listu?...
— Nie kładłam wcale akcentu na tym słowie.
— Pisze poza tym, że był z nią zaręczony, nazywa ją swoją narzeczoną, zapewnia, że wkrótce miał się odbyć ślub.
— Nigdy nie zgodziłabym się na to — wybuchła pani Eleonora. — Nigdy nie dałabym swego błogosławieństwa!...
Pan Czyński wstał.
— Teraz wątpię, czy on, czy nasz syn... przyjąłby nasze błogosławieństwo, choć byśmy go o to błagali! Choć byśmy błagali! Elu, czy ty nie rozumiesz, co się stało i co mogło się stać? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że omal nie zabiliśmy naszego dziecka?!... Że, daj Boże, byśmy go i tak nie stracili na zawsze?!...
Spokój opuścił go zupełnie. Chwycił się za głowę i chodząc po pokoju powtarzał:
— Ja go znam. On nam tego nie przebaczy! Ja go znam. On nie przebaczy!
— Opanuj się, Stasiu — lekko drżącym głosem odezwała się pani Czyńska. — Rozumiem twój niepokój, a może nawet podzielam obawy. Chcę jednak podkreślić, że nic sobie nie mam do wyrzucenia. W dalszym ciągu uważam, że obowiązkiem rodziców jest dbać o przyszłość dziecka...
— On ma trzydzieści lat!
— Właśnie. Tym bardziej, jeżeli pomimo swoich trzydziestu lat chce źle rozporządzać swoim życiem. Byłoby słabością z naszej strony rezygnować z zasad dla egoistycznej przyjemności uzyskania zgody syna, który chce głupio ułożyć swoją przyszłość.
— Mówiąc inaczej — zaśmiał się pan Czyński — wolisz stracić syna, niż zrezygnować z własnych urojeń o jego szczęściu?...
— Tego nie powiedziałam.
— Więc cóż powiedziałaś?!
— Że powinnam trzymać się zasad... ale...
— Jakie ale?...
— Ale sama nie mam dość siły, u ciebie zaś, niestety, nie znajduję jej również.
Pani Eleonora ciężko opuściła głowę.
— Głupstwo, moja droga — z przekonaniem zawołał jej mąż. — Przypuśćmy, że jesteśmy silni, że nie odstąpimy od naszych zasad. Czymże wówczas będzie nasze życie?... Wykopiemy przepaść między nami a istotą, która jest jedynym celem
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —