Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.
—  89   —

wśród nas żadne przykrości, lecz znajdziesz otwarte serca i najżyczliwszą pomoc we wszystkim. Nie mów też nigdy więcej, że jesteś sierotą, gdyż od dzisiejszego dnia masz nas, kochane dziecko, i dom, który odtąd stał się również i twoim domem.
Marysia znowu pochyliła się do jej rąk, by je ucałować i by ukryć łzy, które zakręciły się w oczach:
— Taka pani dobra — szepnęła. — Nawet nie wyobrażałam sobie, że pani jest taka dobra... mamo.
Pan Czyński, jakkolwiek również przejęty, uśmiechnął się pod wąsem i chrząknął:
No, a teraz — powiedział — skorośmy o istnieniu naszego domu przypomnieli, byłoby, sądzę, najlepiej, byśmy doń wszyscy pojechali. Pomożemy Marysi spakować jej rzeczy i zabieramy ją do Ludwikowa.
— Oczywiście! — przytaknęła pani Eleonora. — Nie ma żadnego powodu, by zostawała tu dłużej.
Marysia zarumieniła się znowu, a Leszek powiedział:
— Widzisz, mamo... Obawiam się, że mojej Marysieńce byłoby trochę przykro. W Ludwikowie tyle gości, ludzi dla niej jeszcze zupełnie obcych...
— Więc chcesz pozwolić jej, by nadal została tu? — zdziwiła się pani Czyńska.
— Broń Boże! Ale mam pewien pomysł. Chciałbym z Marysią pojechać do Wilna.
— Teraz?... Na święta?
— Do świąt mamy jeszcze pięć dni. Musimy zaś tam pojechać, bo chodzi o dwie rzeczy: po pierwsze, mamy dług wobec tego zacnego Kosiby, którego wsadzono do więzienia za to, że nam uratował życie. Chcę powierzyć jego sprawę Wackowi Korczyńskiemu. Taki adwokat jak on, potrafi wszystko. A nie przebaczyłbym sobie najmniejszego zaniedbania w stosunku do człowieka, któremu tyle zawdzięczam i który okazał Marysi tak bezgraniczne przywiązanie.
— To zupełnie słuszne — przyznała pani Eleonora.
— A druga sprawa, to pewne uzupełnienia, jakich domaga się garderoba mojej królowej. Ja osobiście, nie przywiązuję do tego najmniejszego znaczenia, ale nie chciałbym, by wśród ludwikowskich gości czuła się skrępowana. Toteż mam nadzieję, że przy pomocy Wackowej załatwimy to jakoś.
— I tu przyznaję ci rację — skinęło głową pani Czyńska. — Jednak nie całkowitą. Mianowicie, nie polegam bez zastrzeżeń na guście Korczyńskiej. Toteż sama z wami pojadę, by się tym zająć.
— Mamo! Jesteś aniołem — zawołał Leszek.
I rzeczywiście był wdzięczny matce za to postanowienie. Wolał, by Marysia, zanim przyjedzie do Ludwikowa, zbliżyła się do kogoś z jego rodziny, by miała możność oswojenia się z nową swoją sytuacją. Znając prawdziwy talent matki w obcowa-