Najgorzej było z wodą; półlitrowa manierka Witolda była już pusta, gdyż dzień był upalny, był więc w zapasie litr wody w mojej manierce. Tymczasem wszyscy wołali:
— Pić!
— Wody nie dam! — mówiłem — po posiłku zgotuję herbatę, bo ta lepiej gasi pragnienie.
Cesia rozpostarła bieluchną serwetkę na kamieniu, panny rozłożyły zapasy, ucztowaliśmy z zapałem. Przygotowałem tymczasem maszynkę i wkrótce boski nektar orzeźwiał nasze podniebienia. Niestety! ostatnią kroplę wody wylałem z manierki. Po herbacie dobyłem przewodnik Chmielowskiego.
— Biegła w piśmie sekretarko! — mówiłem do Cesi, otwierając książkę — proszę czytać ustęp: Orla Perć. Ot! tu się ona zaczyna — i wskazałem na biegnącą od przełęczy ku wschodowi grań Małego Koziego Wirchu.
— To jest Orla Perć? — mówiła Lusia ze wzruszeniem. — Boże! tak o niej marzyłam!
Cesia czytała, ja wyjąłem ołówek i pisałem na granicie liczby.
— Co pan tu dodaje? — pytała Lusia — zaglądając ciekawie.
— Godziny i minuty — odparłem — od Zawratu na Kozi Wirch razem trzy godziny!
— O widać profesor-matematyk! — drwiła Lusia.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/101
Ta strona została przepisana.