Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Cesia naśladowała me ruchy i przejechała zgrabnie i pewnie. Gdy doszła do mnie, przesunęliśmy się wzdłuż półki, aż umieściłem ją na bezpiecznym miejscu już poza żlebem. Sam wracałem do haka, aby nadzorować dalszych turystów. Dochodząc do haka, usłyszałem stłumiony krzyk. To Lusia, nie stosując się do mych wskazówek, chwyciła tylko prawą ręką za linę a lewą wsparła na ciupadze, którą wbiła w śnieg. Ciupaga wjechała nagle głęboko w rozmokły śnieg a dziewczyna zawisła na linie na prawej ręce. Próbowała wyszarpnąć drugą, ale ta była przywiązana do ciupagi, jak zwykle na turniach i nie mogła wydrzeć ciupagi ze śniegu. Zrozumiałem grozę położenia; rzuciłem się w mgnieniu oka po linie ku pannie, w kilka sekund dotarłem do niej a zawisłszy na jednej ręce, chwyciłem za jej lewą rękę.
— Proszę trzymać mocno linę! — rzekłem a potem targnąłem jej ręką i wydarłem wraz z ciupagą utkwioną w śniegu. W jednej chwili podniosłem jej rękę i przytknąłem do liny; chwyciła ją kurczowo. Wtedy odwróciłem się na linie i rzekłem:
— Już dobrze! ostrożnie za mną.
Przebyliśmy krytyczne miejsce, przeprowadziłem ją przez półkę ku Cesi; teraz dopiero spostrzegłem, że dziewczyna była śmiertelnie blada i mocno dyszała.
Cesia zajęła się siostrą, ja skoczyłem ku hakowi. Pomoc dalsza była zbędna; narzeczeni, którzy