Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/108

Ta strona została przepisana.

inne! Zmieniają się ciągle ramy, zmienia się zakres i rozległość panoramy, tudzież stanowisko widza; jedne szczegóły roztapiają się lub znikają gdzieś w głębi, inne występują na plan pierwszy.
Tak i teraz wystąpiła Pusta Dolina ze swymi polami śniegowymi a w głębi Czarny Staw, jeden z pięciu; wystąpiły na pierwszy plan zbocza Granatów po stronie północnej. Usiedliśmy na gładkich, pochyłych płytach.
— Patrzcie państwo — pokazywałem na zbocze Granatów — widzicie tam ścieżkę w serpentyny? W zeszłym miesiącu szedłem tamtędy sam na Kozi Wirch; wychodzi się aż na grań Granatów i schodzi się potem do żlebu Kulczyńskiego. Jest tam po drodze mocno pionowy, wąski komin dwudziestometrowy. Opowiem wam o swojej wędrówce tym kominem, który później spod ścian Koziego zobaczymy zapewne dokładnie. Będzie to dla nas nawet pożyteczne, bo tam spraktykowałem, jak należy przezwyciężać trudniejsze miejsca na turniach.
— Słuchamy, to będzie ciekawe — mówiła Lusia, która już odzyskała werwę.
— Otóż tak: stoję nad kominem; o! do licha! widać wskróś aż do dna Koziej dolinki, może nie pięćdziesiąt ale tak ze trzydzieści kamienic.
— Nie wielka już różnica! — mruknął Witold.
— Zsuwam się ostrożnie do komina, są chwyty i stopnie, skała twarda — dobrze. Zniżam się powoli, coraz gorzej. Mniej więcej w środku ko-