tam kilka ślicznych żlebików, parę ścianek pierwszorzędnych, a galeryjka — pyszność! tu ściana ani ugryźć, a tu przepaść pięćset metrów, a galeryjka szeroka na dwie stopy.
— Jezus Maria! — krzyknęła Cesia, trochę wystraszona — i my tamtędy pójdziemy?
— Gdzie tam na dwie stopy — zawołałem do Cioci — szeroka na stopę, ot tyle, że jeden bucik zaledwie się zmieści. Chmielowski najwyraźniej o tym pisze: droga bardzo trudna. A wiadomo, że u Chmielowskiego wszystko łatwe.
Kłamałem jak najęty, bo część przewodnika Chmielowskiego traktująca o Gierlachu jeszcze wcale wtedy nie istniała a trzeba dodać nawiasem, że i sam na Garłuchu jeszcze nie byłem.
Lusia mrugała na mnie znacząco, Cesia rumieniła się a profesor T. mówił z zapałem:
— Ale to nic — proszę państwa — będziemy się linować. Moja trzydziestometrowa lina pokaże, co umie!
— Linować się, to cudownie — zawołała Lusia. — A co to jest linować się?
— Linować się — zawołałem — to, proszę pani wisi się na linie a inni ciągną ot tak ze sto metrów w górę nad pięćsetmetrową przepaścią. Trzeba być koniecznie lekkim — rzekłem do Cioci, która musiała mieć pokaźną wagę — bo lina może pęknąć.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/149
Ta strona została przepisana.