Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/15

Ta strona została przepisana.




I.
ZAWRAT.

Były wakacje. Siedziałem na werandzie krakowskiej letniej kawiarni i pijąc kawę, myślałem z przyjemnością o zamierzonej podróży do Abazji nad morze, którego jeszcze nigdy nie widziałem, gdy stanął przede mną kolega Z.
— Jadę na kilka dni do Zakopanego; może pojedziesz ze mną. Nigdy w Tatrach nie byłeś. Przeprowadzę cię przez Zawrat do Morskiego Oka; bajeczne widoki.
Przez Zawrat! Ten wyraz mię uderzył; nie wiedziałem dokładnie, co to Zawrat, ale on mię zamagnetyzował i pociągnął. Tak naturalnie, muszę pójść przez Zawrat. Przed wyobraźnią mą stanęły jakieś szczyty i przepaści, o których mi czasem kolega Z. opowiadał.
— Wiesz, co — jadę. Idziemy przez Zawrat do Morskiego Oka; doskonale się składa. Kiedyż?
— Dziś w nocy wyjeżdżamy; rano jesteśmy w Zakopanem; po śniadaniu wyruszamy w góry.
— Doskonale — rzekłem, wstając od stolika — idę robić przygotowania. Wstąp po mnie, jadąc na kolej. Ale na pewno idziemy przez Zawrat?
— Naturalnie! Czekaj więc na mnie!