Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/154

Ta strona została przepisana.

a czasem i kłótliwy, ja uparłem się także; obie panie tymczasem czuły się obrażone, że nie chcemy z nimi siadać i zaczęły z nas podrwiwać.
Groziła kłótnia. Panna Cesia patrzała błagalnie na mnie, Lusia prychała jak kotka i podniecała spór. Wreszcie rozwiązały go panny, bo wsiadły obie do powozu z paniami a nam trzem przypadła furka i zostaliśmy na lodzie.
Obaj z Karolem mieliśmy kwaśne miny, tylko profesor z liną był w dobrym usposobieniu. Nas to drażniło, gdy więc zaczął jakieś opowiadanie taternickie z przechwałkami, zaczęliśmy go przedrwiwać. On znów wpadł w gniew i nastrój popsuł się zupełnie.
Wpół drogi jednak, gdy powozy na chwilę przystanęły, zeskoczyłem z wózka, żeby zaglądnąć do pań. Wtedy Ciocia zapragnęła jechać wózkiem góralskim, gdyż jak twierdziła, to bardziej taternickie. Skorzystałem z tego, Karola ubrałem w Ciocię a sam wśliznąłem się do powozu i już do końca drogi patrzałem w cudne, przycienione długimi czarnymi rzęsami oczy Cesi.
Było nam wesoło i dobrze; co zaś na wózku się działo nie wiem, ale Karol wysiadając przy Morskim Oku, był wściekły.
W nowym schronisku panował ścisk, na nocleg wyznaczono nam oszkloną werandę starego schroniska.
Po kolacji wyszliśmy z Cesią nad jezioro.