Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Przepraszam państwa — rzekła gospodyni — tu jeszcze jest jedno łóżko wolne dla tego pana.
— To niechże się kładzie, ale niech zachowuje się przyzwoicie.
— Co, hę, jak? przepraszam... ja nie tego...
— My widzimy, że pan nie tego — odparł Karol.
Przybysz przewrócił się, jak był ubrany, na łóżko i zaraz zasnął; gospodyni wyszła.
Po tym epizodzie zrobiła się cisza; zdawało się już, że wszyscy śpią.
Nie upłynęło jednak dziesięć minut, gdy nagle rozległo się po sali echo głośnej czkawki a po chwili Karol wyskoczył z łóżka i zaczął wrzeszczeć na całe gardło:
— Co to jest? jak pan śmiesz! precz! wynoś się stąd, pijaku!
W ciemności słychać było szamotanie się, ktoś stuknął jakby głową o drzwi szklane i szyba z brzękiem wypadła na ziemię.
Awantura!
Na odgłos stłuczonej szyby zjawiła się gospodyni ze świecą, a wtedy oczom naszym przedstawił się niezwykły widok.
Karol w bieli trzymał za kark owego przybysza a drugą ręką szturchał go i popychał ku drzwiom, krzycząc ciągle:
— Precz stąd, obrzydliwcze, pijaku! Za drzwi!