Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/160

Ta strona została przepisana.

A ów chwiał się na nogach i przecierał oczy, powtarzając:
— Co, hę, jak? kto mówi?
Panny się zlękły, zrobił się krzyk, panie zaczęły wołać:
— Na miłość boską, panie Karolu, co się stało, co pan robi?
Gospodyni podniosła świecę i nagle, ujrzawszy dużą czerwoną plamę na ziemi między łóżkami Karola i gościa, krzyknęła przeraźliwie:
— Jezus, Maria! to krew!
— Nie, pani — zawołałem, spojrzawszy — to czerwone wino.
Profesor zaczął się śmiać, panny za nim, nastrój się raptem zmienił. Rozległa się na nowo czkawka.
— To pan się spił! — krzyknęła rozgniewana gospodyni; postawiła świecę na stole, chwyciła gościa pod ramię i razem z Karolem wypchnęli go za drzwi.
Po chwili Karol wrócił wściekły i wzburzony i nie zaraz spostrzegł swój negliż; panny z krzykiem pochowały głowy pod kołdry, dopiero wtedy chwycił pelerynę i okrył nią białość swej postaci. Zjawiła się gospodyni z dziewczyną, zaczęła przepraszać.
— Proszę porządek zrobić i zmienić koc, bo cały czerwony — krzyczał Karol. — Ślicznych tu macie turystów!