Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/162

Ta strona została przepisana.

że wyglądały jak fantastycznie rozpięty szal muślinowy. Pod turniami Miedzianego wąską percią szło długim sznurem stado owiec, na czele którego kroczył ostrożnie baran z zakręconymi rogami; był to widok nader zajmujący. Juhas pędzący owce wydawał od czasu do czasu przeciągłe okrzyki, które tysiącznym echem rozlegały się wśród Mięguszowieckich turni.
Po przeciwnej stronie na stokach Żabiego szczytu wśród kosówki pasły się krowy a dzwonki ich zlewały się w miłą i wesołą harmonię z szumem spadających kaskad. Czuło się pełną piersią nadzwyczajną świeżość i lekkość tego poranka. Błękit nieba lśnił różowymi smugami a w dole spało jeszcze senne i ciemne jezioro.
Wspinaliśmy się ku Czarnemu Stawowi pamiętną dla mnie ścieżką. Ja wysunąłem się na czoło pochodu, za mną szły Cesia i Lusia, dalej profesor, za nim żona, wreszcie Ciocia i Karol, który zamykał pochód.
Panny a szczególnie Cesia wyglądały prześlicznie w męskich turystycznych szarawarkach i popielatych swetrach z wielkimi odłożonymi kołnierzami; sukienki poszły do worka. Na skałach gibkie ich postaci rysowały się nader zgrabnie i uroczo.
Cesia, wiedząc, że w tym stroju szczególnie mi się podoba, zaglądała mi często w oczy i widocznie znajdowała w nich zadowalającą odpowiedź, bo uśmiechała się bardzo rada i wesoła. Profesorowa