Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/165

Ta strona została przepisana.

dzielą wrażeniami, dużo gadania o byle czym, żartów i śmiechu.
Lusia, która niezmiernie lubiła słuchać opowiadań, nalegała, żebym co opowiedział; oczywiście o czym na wycieczce mówić, jak nie o wycieczkach.
Ciocia chwaliła mą praktyczność, zacząłem więc opowiadać o młodym turyście skaucie, który był szczytem praktyczności, a z którym nocowałem w schronisku w dolinie Pięciu Stawów na ostatniej swej wycieczce.
Zaszedłszy do schroniska na noc, zastałem w jednej izbie kilka już osób. Był pewien doktór ze Lwowa z żoną, był jakiś wysoki bardzo taternik i ów skaut, świeżo upieczony maturzysta. Druga izba była zajęta przez pewną pannę, która spadła z Niebieskiej Turni, poraniła się i leżała podobno w gorączce. Właśnie ów wysoki taternik był jej towarzyszem a reszta uczestników poszła do Morskiego Oka po nosze. On nic nie chciał o wypadku opowiadać, ale nasz skaut pociągnął za język gospodynię schroniska i dowiedział się wszystkiego. Panna bez pozwolenia i wiedzy rodziców, którzy wyjechali z Zakopanego na parę dni do Krakowa, wybrała się na wycieczkę na Niebieską Turnię, miała to być tajemnica; tymczasem fatalny wypadek wszystko popsuł. Musieliśmy więc mieścić się w pięć osób w jednej izbie.