Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Ruszyliśmy dalej, patrząc jednak podejrzliwie w stronę Żabiego Konia a profesor na poparcie swej tezy opowiadał przygodę jednego taternika w Buczynowych Turniach.
Szedł on sam i spadł, tak jednak szczęśliwie, że niżej na ścianie zatrzymał się na wąskiej półeczce skalnej. Mógł na niej tylko stać, ani w górę ani w dół. Tak stał dwie doby i „wystał sobie życie“, bo spostrzeżono w Zakopanem jego nieobecność, poszła wyprawa pogotowia ratunkowego i wyciągnęła sznurami mocnego w nogach taternika.
— Ach, to było linowanie — wołała Lusia — to musiało pięknie wyglądać.
— Nie wiem, czy bardzo pięknie; podobno po wyciągnięciu zaraz zemdlał i okazało się, że nogi mu popuchły.
Wędrówka po piargu była istotnie żmudna; musieliśmy wszyscy trzej na zmianę Cioci pomagać.
Tłumaczyłem jej sekret chodzenia po piargu.
— Piarg to taka paskudna ruchoma rzecz, że gdy jedną nogę stawia się w górę, to druga jedzie w dół; tak jak u tych pątników, co idąc do świętego miejsca robią dwa kroki naprzód a jeden wstecz. Właśnie w tym cały sekret, żeby robić dwa kroki naprzód, a jeden wstecz. Na szczęście piarg osuwa się powoli, w tym więc sztuka, żeby prędzej stawiać kroki w górę, niż się zjeżdża w dół.
Pokazywałem Cioci, jak się to robi, próbowała, ale najpierw waga Cioci robiła swoje a potem liche