Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Ach, za milion lat! no, to oddycham.
— Panna Lusia ślicznie uczyła się geologii w szkole — wtrąciłem — widać głęboką wiedzę o rozciągłości epok geologicznych.
— Zaraz poznać profesorów — odcięła się Lusia — jeszcze by tutaj chcieli uczyć; ale nic z tego! Wolność i swoboda! Hu — ha!
I nagle ogarnął nas wszystkich podobny nastrój; wszyscy, nawet Ciocia, krzyczeliśmy: hu — ha! i to hu — ha! odbijało się tysiącznym echem od turni.
Dopiero po chwili wyrzekł uroczyście Karol:
— Nie mąćcie ciszy górskiej; kulturalni taternicy nie wrzeszczą w górach.
— E, umiemy to na pamięć — wołała Lusia — nie łamcie limb! Tu pokazała gałązkę limby przyczepioną do piersi.
— Nie mąćcie ciszy wodospadów górskich — dodał profesor.
— Nie męczcie niedźwiedzi tatrzańskich — wołała Cesia — widziałam taki napis w księdze towarzystwa tatrzańskiego.
— Nie zabierajcie turni na pamiątkę — dodałem.
— E, co tam — wołała Lusia — niech żyją Tatry! hu — ha!
— Hu — ha! — powtórzyliśmy wszyscy.
— Patrzcie państwo, co za dziwo! — rzekła profesorowa pokazując na dół.