— Patrzcie, ktoś idzie z góry! — zawołała Cesia.
Istotnie, gdyśmy podeszli bliżej, okazało się, że to są trzej turyści z trzema przewodnikami spiskimi. Na przodzie szedł przewodnik z kijem alpejskim w ręku a za nim posuwał się jakiś otyły piwowar w kapeluszu z piórkiem, trzymając w jednej ręce kij a w drugiej chusteczkę, którą, przystając co chwilę, ocierał gruby i czerwony kark z potu.
Był to zabawny widok: piwowar-turysta był literalnie przerażony swoją odwagą turystyczną, z jaką puścił się na turnie Rysów.
Widocznie stosownie do wskazówek przewodnika Otta po Tatrach: kazał sobie pokazywać stopnie i chwyty; przewodnik więc, idąc przodem w milczeniu, wskazywał mu z powagą końcem kija stopnie, na których pewnie stanąć mogła nielekka noga piwowara. Ten stosował się ściśle do wskazówek i była śmieszna scena: przewodnik machinalnie wskazał na zbyt odległy stopień; piwowar wyciągnął nogę — za daleko! Choć miał tuż obok doskonały stopień, nie zdobył się na tyle odwagi.
Prędko cofnął nogę a potem aż przysiadł, trzymając się skały i wyciągając dygocącą nogę, aby osiągnąć wskazany głaz. I to nadaremnie; cofnął się znów i nowa próba. Nie mogliśmy z Cesią wstrzymać się od śmiechu a on z przerażeniem i zgrozą popatrzył na nas; jak można się śmiać w takich niebezpiecznych turniach.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/176
Ta strona została przepisana.