Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Nareszcie przewodnik obejrzał się i wybawił go z kłopotu, wskazując właściwy stopień.
Gdy nasza gromadka skupiła się znowu na krótki odpoczynek, było śmiechu nie mało.
Opowiedziałem wtedy historię o jednym Niemcu, którego poznałem w Zakopanem w hotelu pod Giewontem.
Niemiec pytał się o wycieczki, doradziłem mu więc przechadzkę do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Następnego dnia wcześnie rano poszedł, ale już na obiad wrócił cały podniecony i zdenerwowany. Ujrzawszy mię przy stole zaczął zaraz machać rękoma i wołać po niemiecku:
— Ależ panie, jakże można! to lekkomyślność! taka droga! To przecież policja powinna zakazać a przynajmniej nad przepaścią postawić barierę! To nieprzezorność!
Wyczekałem aż się nieco uspokoi, nie mogąc zrozumieć, o jakiej drodze mowa.
— Gdzież to — rzekłem — o jaką drogę panu chodzi?
— No, ten, ten Skupniów Upłaz! — wymawiał to bardzo śmiesznie. — To trzeba dać znać do policji. — Tam powinna być tablica z ostrzeżeniem.
Uśmiałem się serdecznie, bo przecież tą drogą jeżdżą furki na Halę Gąsienicową po mleko a na stokach owej strasznej przepaści ku dolinie Olczyskiej pasą się krowy i owce i młodzi juhasi wyprawiają koziołki.