Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/186

Ta strona została przepisana.

znali to zaklęcie, którym wydobywaliśmy z tych turni i żlebów skarby zachwytu i szczęścia.
— Jesteśmy na punkcie najpiękniejszego wi doku w Tatrach — mówił przyrodnik — na punkcie najszczęśliwiej położonym względem łańcucha Tatr. Widok, który mamy przed sobą jest najpiękniejszy w całej Polsce, ba w całej wschodniej. Europie.
A potem ze znajomością rzeczy objaśniał szczegóły, wymieniając nazwy szczytów i stawów.
Karol jednak zaczął pokpiwać z jego objaśnień:
— Co mię tam obchodzą te wszystkie imiona i nazwy! Góra to góra, staw to staw, to kamień a to woda! a nazwa nic nie ma do rzeczy. A zresztą, czy aby tylko nie objaśniasz tak, jak to objaśniał tutaj jeden przewodnik zakopiański. Było to przed kilku laty; przyszedłszy tu, zastałem liczniejsze towarzystwo z góralem. Towarzystwo siedziało nad mapą i oglądało góry a góral operował koło ich worków, zajadał i zapijał. Wycieczkowcy chcieli dociec nazwy jednego stawu; z mapy im wypadało, że to staw Czeski, jak w istocie było, ale mieli wątpliwości, zapytali wreszcie przewodnika.
— To jest staw Litworowy, — zawyrokował góral, nie patrząc wcale na krajobraz i kładąc ogromny kawał sera do gęby.
— Ależ, kiedy tu stoi wyraźnie napisane: Czeski.