Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/188

Ta strona została przepisana.

aromat kawy zaleciał w me nozdrza a Cesia podała mi z uśmiechem kubek gorącej, osłodzonej czarnej kawy. Była to niespodzianka, gdyż wiedziała, że szczególnie na wycieczkach przepadam za tym nektarem.
— Tutaj dla dziecka jest jeszcze czarnego mleczka duzio, duzio!
Byłem zachwycony.
— Dzidzi samo pić nie umie — rzekłem — trzeba karmić.
Podniosła mi kubek do ust a ja zamiast do kubka tuliłem usta niby przez pomyłkę do ślicznej rączki, za co naturalnie było znów strofowanie, że dziecko takie niezdarne, że potrzebuje jeszcze smoczka.
Takie to figle chwytają się człowieka na turniach — hej!
Bo też naprawdę można się stać tam szczęśliwym dzieckiem.
Pora jednak była myśleć o dalszym pochodzie; dwie godziny spędziliśmy jakby zawieszeni między niebem a ziemią w słońcu i błękicie.
Profesor patrzył z niepokojem na zegarek i zaczynał nas naglić.
— Nie trafimy przy Szczyrbskim jeziorze na ostatni pociąg kolejki zębatej — dowodził — jeśli będziemy marudzili. — A musimy na noc dostać się do Popradu.
— Idź ze swoim zegarkiem! — wołał Karol rozciągnięty w słońcu. — To dobre dla tych śli-