Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/189

Ta strona została przepisana.

maków tam na równinach ale nie dla nas mieszkańców szczytów i błękitów.
— I ja jestem tego zdania — rzekłem — nocujemy tam, gdzie nas noc zaskoczy, pod głazem lub smrekiem. Doskonały i tani nocleg! Nie bądźmyż niewolnikami jakiegoś programu. Wolność i swoboda! Hej!
Panny przyklasnęły i profesorowa również, postanowiliśmy drwić sobie z zegarków.
— Zresztą proszę państwa — mówiłem — jak te zegarki kłamią! Czyż byliśmy tu dłużej, jak pół godziny? Kto twierdzi inaczej? A zegarki jednak stwierdzają, że dwie godziny — wierutny fałsz!
Jednak powoli pakowaliśmy worki. Cesia spłukała wodą saganki i kubek i chciała je wytrzeć na sucho, okazało się, że w całym towarzystwie nie ma ani jednej ściereczki.
— A to ślicznie — wołał Karol — otóż to panieńska gospodarność! Oto widać skutki tego, gdy panny zamiast myśleć o gospodarstwie domowym, zbijają bąki po turniach tatrzańskich.
Ja jednak znów triumfowałem.
— Mam ścierkę w konserwie! — oznajmiłem, wyciągając plik gazet.
Rzecz okazała się praktyczna, naczynia wytarto na sucho gazetami.
— Robicie panny tak — drwił Karol — jak w Japonii, gdzie nosy ucierają papierem.
Postanowiliśmy jeszcze odwiedzić drugi wierzchołek Rysów na wschód od głównego; gdyśmy tam