Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/194

Ta strona została przepisana.

nam nieraz nocować pod gołym niebem, zastosowałem więc jego metodę; obaj z Karolem i obie siostry nacięliśmy mnóstwo gałązek świerkowych a usławszy je na mchu grubą warstwą, przyrządziliśmy wyborne posłania chroniące od wilgoci ziemi.
Następnie poleciłem wypróżnić plecaki i wypchać je również świerczyną; po zawiązaniu utworzyły się doskonałe poduszki, trochę co prawda twarde, ale o takie rzeczy żaden taternik nie dba.
Po jednej stronie smreku był apartament pań, po drugiej nasz męski; gruby pień zasłaniał i zostawiał każdej płci zupełną swobodę.
Panie były łóżkami i poduszkami zachwycone i obiecywały sobie spać smacznie. Usiedliśmy następnie dokoła watry trzaskającej i sypiącej iskrami a grupka nasza przy świetle ogniska wyglądała istotnie romantycznie i fantastycznie. Żałowałem, że nie można zrobić zdjęcia fotograficznego.
Przyrodnik porównywał nas do bandy zbójników i zaczął śpiewać na góralską nutę pieśni o Janosiku, harnasiu i o zamkach Orawskich.
Wieczerza nam smakowała tak, jak tylko w Tatrach może smakować a gdy na deser pojawiły się figi, daktyle i owoce, podniebienie rozpływało się w rozkoszy.
Nad nami niebo wybite gwiazdami i przepasane mleczną drogą; zapach żywiczny limb, modrzewi, smreków i kosówki upajał zmysł powonienia, po-