Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/20

Ta strona została przepisana.

objaśniał kolega — to jest wapień a Tatry Wysokie są z granitu.
— Czy tędy wchodzono na szczyt tam do krzyża?
— Próbowano, byli podobno tacy, ale wejście ma być bardzo trudne i niebezpieczne. Zwykle wchodzą od strony południowej znacznie łatwiej.
— Chodźmy pod tę ścianę! — Uczułem nagle silną chęć wspięcia się na te urwiska.
— Niemożliwe! — rzekł kolega — jest godzina dziewiąta, pogoda się robi, mamy iść przez Zawrat. To złudzenie, że ta ściana tak blisko; trzeba iść do niej więcej niż godzinę.
— Więcej niż godzinę! — wykrzyknąłem — za dziesięć minut tam będziemy.
— Złudzenie, bardzo pospolite w górach a dla nas niezbyt pomyślne; ta bliskość Giewontu wróży deszcz.
— Śliczne! — mówiłem, patrząc na wspaniałą ścianę — jest w tym potęga i groza; zapewne to tak człowieka do gór pociąga.
— Przypatrz się dobrze — mówił towarzysz — grani Giewontu; czy widzisz postać śpiącego rycerza?
Patrzałem przez chwilę, szukając wskazanych kształtów. — Ależ tak, widzę! najwyraźniej leżący rycerz!
— Widzisz, na tym tle powstała legenda tatrzańska o rycerzach śpiących w Tatrach, którzy się kiedyś obudzą.