Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/204

Ta strona została przepisana.

lina, to dobrze! idźcie sobie sami! Hela, jutro wracamy przez Polski Grzebień do Zakopanego!
— Ależ Tosiu! — prosiła żona — uspokój się! Wszak wiesz jak pragnę być na Garłuchu; cztery razy byłam tu już na darmo; jakże można!
— Garłuch nam nie ucieknie, ale trzeba sobie dobrać inne odpowiedniejsze towarzystwo, rozumiesz!
— Kolego! — zawołałem — niech kolega liczy się ze słowami! Obrażasz panie; będę zmuszony kolegę za to pociągnąć do odpowiedzialności!
— Nie obrażam nikogo, ale mam prawo nie chodzić z tymi, z kim mi się nie podoba! Zobaczymy, jak beze mnie będzie wasza wycieczka na Garłuch wyglądała. Hela! chodź spać! jutro do Zakopanego!
Pociągnął żonę i odeszli na halę.
— Ależ panowie — mówiła do nas Ciocia — po co to wszystko? Wszak to może nam popsuć najważniejszą część naszego programu. Razem wyszliśmy, razem powinniśmy wrócić. A zresztą jakżesz naprawdę damy sobie jutro radę?
— Radę jakoś damy — odparł Karol — coś nie coś pamiętam; byle dostać się do Próby Gierlachowskiej, stamtąd już do szczytu niedaleko. Ale z tym człowiekiem długo w zgodzie nie można wytrzymać. Despotyzm i zarozumiałość niesłychana; jestem pewny, że on żonę steroryzuje i jutro wróci do Zakopanego. Ale mniejsza o to; żałuję,