Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/211

Ta strona została przepisana.

klamry i gruby łańcuch. Pierwsza partia kończy się silnie eksponowanym cyplem skalnym, poza którym już niewiele widzieliśmy z dołu.
— Przewodnik Otta — mówił Karol — prawi, że kto przejdzie próbę może już iść dalej.
Obejrzeliśmy ją dokładniej i zgodziliśmy się na to, że damy radę.
— Na Orlej Perci — rzekła Lusia — pełno takich mniejszych próbek, może i gorszych.
Ciocia jednak patrzała z pewnym wahaniem na ów cypel, który bądź co bądź wygląda niepokojąco.
— Pomożemy cioteczce i dobrze będzie — uspokajała Cesia.
Ponad ścianą jest rodzaj grzędy a obok niej na lewo stromy, wymyty wodą żleb.
— Perć idzie grzędą tu wprost w górę — objaśniał Karol — podobnie jak na Rysach. No — dodał — teraz zdejmować worki!
— Jak to? — rzekłem.
— Tak! Otto wyraźnie radzi, żeby tutaj zostawić worki i niepotrzebne przybory, gdyż stąd już niezbyt daleko do szczytu.
Miałem pewne wątpliwości, ale nie było czasu się zastanawiać; zresztą myśl, że po turni iść się będzie bez worków, uśmiechała się wszystkim. Schowaliśmy więc rzeczy między głazami pod wylotem żlebu. Panie powkładały nam do kieszeni po kawałku kiełbasy i chleba, tudzież po kilka