— To będzie ślicznie, gdy o sto kroków od schroniska przyjdzie zanocować w kosówce — gniewał się Karol.
— Złe duchy nas wodzą — mówiła Cesia.
— O wiem, gdzie mieszkają — rzekłem — tam w Gierlachowskim kotle pod „diabelską turnią“.
— Ja już nie mogę, ja siadam — skarżyła się Lusia.
— Tak — rzekłem — a zły duch ukręci główkę jak makówkę.
Wtedy Karol zaczął wołać; głos we mgle dziwnie się wydawał.
— A to ślicznie — mówiła Lusia — na turniach, nad przepaściami nie wołaliśmy pomocy, a tu ją wzywamy! Co za upadek ducha!
W pobliżu odezwało się nawoływanie; we mgle tuż przed nami ukazała się jakaś postać; poznaliśmy gospodynię schroniska. Złudzenie dwu odległych świateł nagle prysnęło, schronisko było tuż; w oknach restauracji i hali turystycznej się świeciło.
Dziwna igraszka natury.
Zająwszy łóżka na hali, wróciłem z Karolem do sali i czekaliśmy na panie, omawiając wypadki dnia.
— Ciekawe, — rzekłem — jakie Ciocia zajmie teraz wobec nas stanowisko.
Panie widocznie odświeżały tualetę, bo minęło pół godziny, nim zjawiły się na sali. Wtedy Ciocia zbliżyła się do nas i rzekła:
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/236
Ta strona została przepisana.