— Jakiś niedołęga! — zauważył i pił dalej kawę.
Poszedłem za jego przykładem, rożkami byłem zachwycony.
— Musimy wziąć po kilka do worków — nadzwyczajne.
Rozejrzałem się po werandzie i ujrzałem opodal górala, siedzącego na ławie; był nad miarę pulchny i opasły, co mię uderzyło, gdyż górale są zwykle chudzi i żylaści. Gdy ujrzał, że mu się przypatruję, skinął grzecznie głową i pierwszy zagadnął:
— Panowie pewnikiem w górę, ale na złą pogodę, na psotę.
Istotnie lało coraz gorzej.
— Ale wy pewnie nie dużo po górach chodzicie, kiedy tak dobrze wyglądacie — odparłem. Przysunął się do nas rad, że może gawędzić.
— E, po górach to ja ta — wicie — nie chodziłek.
— Jakto, nie byliście nawet przy Morskim Oku? — wykrzyknąłem.
— Przy Morskim, to ja ta był, ale budką z gośćmi.
— A na hali Gąsienicowej? — zapytał kolega.
— Na hali Gąsienicowej ja nie był, ale byłek na Smytniej i na Chochołowskiej — rzekł, śmiejąc się, góral.
Byłem zdumiony — góral nie znający gór; nie przypuszczałem, że tacy istnieją.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/24
Ta strona została przepisana.