Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/240

Ta strona została przepisana.

a gdy się odwróciła, widziałem, że miała oczy wilgotne. Podszedłem wtedy do niej i pocałowałem ją w rękę, mówiąc:
— Pani Rito! niech pani da pokój żalowi; na przyszły rok, zrobimy nową wycieczkę na Garłuch i wynagrodzimy sobie tę stratę.
Nie rzekła nic, ale widziałem, że słowa me nie wzbudziły nadziei. Tylko Cesia i Lusia ożywiły się i zaczęła się rozmowa o projektach na rok przyszły. A ja zamilkłem, nastrój pani Rity i mnie się udzielił.
Gdyśmy schodzili ku dolinie Świstowej, wybłysnęło słońce a na niższych jej piętrach ukazały się nam wspaniałe widoki całej panoramy, okalającej dolinę Białej Wody. Szczególnie zachwycającym był widok wysoko zawieszonej doliny Czeskiej, po której progu wiła się śliczna, srebrna siklawa.
Cesia podniósłszy rękę, wskazała i rzekła:
— Rysy! — i twarz jej rozjaśniła się uroczym blaskiem.
Na polanie pod Wysoką przed szałasem na tle smreków rozbiliśmy nasz obóz w jasnych promieniach słońca. Młody góral, który gazdował w szałasie, uraczył nas wybornym mlekiem, a że nie było chleba, zapowiedział, że zgotuje nam „kulas“. Byliśmy ciekawi tego „kulasa“.
Po jakimś czasie postawił przed nami dymiącą misę. „Kulas“ oblany suto masłem był wyborny;