Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/241

Ta strona została przepisana.

była to zresztą zwykła kukurudzianka. Jedliśmy drewnianymi łyżkami ze wspólnej misy po gazdowsku a złoty „kulas“ powiększył wiązankę naszych tatrzańskich złotych wspomnień. Po śniadaniu zjawili się przed szałasem dwaj nowi turyści z przewodnikiem; jeden z nich był ksiądz bernardyn średnich lat, drugi młody, bardzo przystojny mężczyzna o ognistych czarnych oczach. Usiedli z nami, jako że w Tatrach łatwo się ludzie zaznajamiają; wracali z Lodowego, pokazywali nam na mapie całą turę i opowiadali o swych wrażeniach. Lusia, której młody turysta widocznie od razu się podobał, wzięła go zaraz w swoje posiadanie i bardzo nim była zajęta a młodemu jeszcze mocniej świeciły się piękne oczy. Opowiadali nam o koniu na Lodowym, o swym noclegu „pod smrekiem“. Myśmy dzielili się swymi wrażeniami.
Zrobiłem w czasie tego zdjęcie fotograficzne całej grupki a fotografia, jak później stwierdziłem, przyłapała Lusię i turystę na gorącym uczynku, jak do siebie „robili oczko“. Potem się pożegnali i poszli przodem ku Roztoce a Lusia posmutniała. Karol, któremu nie w smak było, wpadł w zły humor i docinał Lusi, ona jednak, zwykłe zadzierżysta, mało się broniła. W końcu ruszyliśmy także ku Roztoce, spiesząc, gdyż zaczynały się znów zbierać chmury.
W schronisku w Roztoce dopędziliśmy naszych znajomych, lecz jakież było zdziwienie nasze i roz-