Czułem, że się rumienię, potem chwyciła mię złość.
— Nie wiem — odrzekłem — bo pierwszy raz miałem iść w Tatry; ale widocznie Zawrat nazywa się stąd, że się od niego często zawraca.
— Niech pan sobie wyobrazi pięćdziesiąt kamienic trzypiętrowych, jedną na drugiej a u szczytu najwyższej małą żelazną klamrę — a pan stoi na tej klamrze. Rozumie pan — to jest Zawrat! — rzekł z naciskiem.
Wyobraziłem sobie owych pięćdziesiąt kamienic i czułem, że mi się robi nieswojo, czułem najwyraźniej, że mi włosy na głowie się jeżą. Brrr!
— A jednakże ludzie chodzą i pan chodził i kolega — odparłem, udając spokój.
— Tak panie, ale trzeba być siebie pewnym, trzeba być siebie absolutnie pewnym.
Nie odrzekłem już nic, bo czułem, że nie jestem siebie absolutnie pewnym i w duszy zaczynałem być rad, że deszcz padał i że wycieczka się nie udała. Pięćdziesiąt kamienic i klamra u szczytu najwyższej!
W nocy w Krakowie śnił mi się ten obraz: stałem na klamrze i „ani w górę ani w dół“. A na dole stał ów opasły góral i krzyczał:
— Hej, nie polezies, ka nie potrza!
Tak się skończyła moja pierwsza wycieczka w Tatry.
Byłem w Zakopanem trzy dni, ale żadnych Tatr nie widziałem.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/28
Ta strona została przepisana.