Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Trzy panny: Cesia, Lusia i Erna, tudzież ja i mój kolega Karol stanowiliśmy tę wesołą gromadkę, chciwą wrażeń i przygód tatrzańskich.
— No, wiecie panny — mówiłem — to trzeba naszego męskiego poświęcenia dla was, aby wróciwszy wczoraj wieczorem z trzydniowej wycieczki na Świnicę, Miedziane i tak dalej, dziś — nie wyspawszy się nawet porządnie — na nowo iść i dokąd? — na Świnicę. Pierwsza moja wycieczka w Tatrach na Świnicę i druga także na Świnicę. Czyż to nie poświęcenie?
Cesia, spojrzawszy mi w oczy ślicznymi oczyma, które przecudnie umiała przycieniać długimi, czarnymi rzęsami, pytała:
— Czy istotnie to takie ciężkie poświęcenie?
— Aha, wiemy, wiemy! — zawołała Lusia — takie poświęcenie, jak kota, co się dobrał do sadła!
— Czy on się poświęca, to nie wiem — mówił Karol — ale że ja, to pewna, bom był na Świnicy z pięć razy, a do tego mam worek diabelnie ciężki. Musicie się poświęcić i dla mnie i choć trochę mię podwindować.
Udawał komicznie, jak mu ciężko w górę.
— Ja się poświęcam! — podbiegła Lusia i wsunęła mu rękę pod ramię.
— Nigdy nie czułam skłonności do poświęceń — wtrąciła panna Erna. — Poświęcenie to