Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/33

Ta strona została przepisana.

urwał, stanęliśmy na białym wapiennym występie Boczania, sterczącym nad Kuźnicami.
W dole srebrzyła się wstęga Bystrej i jaśniał dwór Kuźnicki; na wschód piętrzyły się turnie Nosala.
Lusia wskazała na zachód: — Cóż to za szczyt przed nami; nigdy nic podobnego nie widziałam z Zakopanego?
— Istotnie, co to być może? — łamały sobie panny głowę. Szczyt o ściętym grzbiecie, wysterczający w ostrą iglicę budził te pytania.
— No, zgadnijcie panny, bo go znacie — rzekłem.
— Nie może być! — wołała Erna.
— To dziwne — były słowa Cesi — przecież tu powinien być Giewont! To on! ale któż by go poznał. Teraz rozumiem, widzimy go z boku.
Śliczna zielona hala z szałasami rozciągała się przed nami a na niej rysowały się sylwetki krów i dolatywały stamtąd odgłosy dzwonków; uroczy widoczek szczególnie w promieniach porannego słońca.
Napawaliśmy się nim dobrą chwilę a panny już chciały siadać, ale Karol zaprotestował.
— Za wcześnie! odpoczynek na nogach! Częste siadanie obniża sprawność taternicką.
Dopiero gdy druga partia lasu i ostatnie krzaki