Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Służymy wszelką pomocą, oczywiście — odparł Karol — proszę więc zbierać rzeczy, możemy zaraz wyruszyć.
— Otóż w tym trudność! — odrzekła starsza pani. — Przyjaciółka mej córki jest tak zdrożona, że na razie kroku zrobić nie może.
Nie było to nam na rękę, bośmy spieszyli do Zakopanego w nadziei, że panie przyjechałyście na projektowaną wycieczkę, ale nie było rady. Zawarliśmy znajomość i dowiedzieliśmy się szczegółów. Córka tej pani była swej przyjaciółce przewodniczką na Świnicę, na którą wybrały się same, podczas gdy matka czekała na hali. Przyjaciółka, ładna blondynka, była pierwszy raz w Tatrach, pewnie jeszcze w początkach wycieczki wydzierała tak jak panna Erna a wieczorem ustała. Na dobitek bucik natarł nogę, tak, że iść nie mogła zupełnie. Kłopot prawdziwy. Karol wyjął z worka buteleczkę z koniakiem i podał blondynce kubeczek. — To na wzmocnienie, proszę wypić. — A teraz — rzekłem — niech pani zdejmie bucik; proszę się nie wstydzić, jak u doktora; musimy opatrzyć ranę. — Wyjąłem tymczasem plaster i bandaż. Rana niżej kostki była dość duża i krwawiła. Po obmyciu nakleiłem podwójny plaster i owinąłem bandażem.
Następnie zbadałem bucik; znalazłszy przyczynę natarcia w zgiętej skórce, wyciąłem ją; po na-